Bolesław Prus, „Lalka,” powieść w trzech tomach. Z portretem autora. Warszawa.
Nakład Gebethnera i Wolffa, 189U, str. 431, 503, 439.
Kiedy największa z dotychczasowych kompozycyi powieściowych Bolesława Prusa ukazywała się w odcinku „Kuryera Codziennego,” czytelnicy interesowali się nią gorączkowo i szturmowali do redakcyi energicznie, jeżeli w ogłaszaniu jej zachodziły dłuższe przerwy, co się, nawiasem mówiąc, zdarzało dość często; a kiedy obecnie wyszła w książkowem wydaniu, budzi zajęcie jakby rzecz zupełnie nowa, wywołuje dyskusye i spory, i co do całości i w szczegółach.
Dotychczas spory te i dyskusye zamykają się w obrębie rozmów, ale niebawem przejdą zapewne i do druku, gdzie się ujawnić będą mogły różne punkta widzenia i upodobania estetyczne.
Zajęcie wywołane przez książkę jest niewątpliwie jej pierwszą, zaprzeczyć się nie dającą zaletą, bo rozruszanie umysłów częstokroć bardzo apatycznych, wpuszczenie do nich nowego prądu powodującego działalność komórek mózgowych, podanie materyału obfitego do roztrząśnięcia i rozbioru musi być wynikiem utworu nietuzinkowego, nie zadawalniającego się zewnętrznemi, powierzchownemi objawami życia, lecz sięgającego do wnętrza.
Bolesław Prus należał i należy do pisarzów, którzy w puste frazesy bawić się nie lubią. Na dnie wszystkich niemal jego utworów leży jakaś myśl głębsza, nieraz dziwna i paradoksalna, ale tryskająca życiem, dotykająca ważnych spraw społecznych, lub też tajemnych stron duszy człowieka. Umysł jego, lubiący i umiejący obserwować, zasilony nauką może niezbyt rozległą, lecz dobrze przetrawioną, skłonny do oryginalnych kombinacyi, a mający żyłkę satyryczną potężnie rozwiniętą; serce pełne spółczucia dla wszelkiej niedoli i cierpienia, lecz z powodu owej satyrycznej żyłki chętnie przywdziewające maskę humoru; fantazya, pomimo trzeźwości i krytycyzmu, pomimo zabarwienia realistycznego, prawdziwie poetyczna — składają się na wytworzenie fizyognomii duchowej nadzwyczaj ciekawej, pociągającej i
sympatycznej i na powstawanie dzieł, które myślą i wykonaniem wzbijają się wysoko ponad poziom przeciętnych wytworów literackich i docierają niekiedy szczytów mistrzowstwa.
Wśród tych cennych przymiotów powieściopisarskich pojawiały się dość często wady, wynikające przeważnie z nieutrzymania miary artystycznej w doborze środków przedstawienia myśli, z niepowściągliwości zwłaszcza w użyciu niewybrednego dowcipu i z niedomagań wreszcie plastyki w malowaniu postaci i sytuacyi. Wady te sprawiały, że żadnego z utworów Prasa nie można było nazwać arcydziełem, ale żadnemu prawie nie odbierały własności, która w artyzmie ma najwyższe znaczenie,—nie odbierały prawdy życia.
Dotąd mieliśmy sposobność robić te spostrzeżenia na szkicach, obrazkach i nowelach, obecnie mamy przed sobą powieść trzytomową, w której stosunki życiowe warszawskie, a po części prowincyonalne i obce, traktowane są szeroko, chociaż w sposób właściwy autorowi, t. j. za pośrednictwem drobnych rysów, odtwarzających osoby i rzeczy w pewnej chwili, w pewnym nastroju.
Trzy są główne osobistości, na które w „Lalce” rzucił autor najwięcej światła, których dzieje skreślił szczegółowo i których charaktery i przygody najmocniej oczywiście interesują czytelników. Są to Wokulski, Rzecki i Izabela Łęcka.
Najsympatyczniejszym z tej trójcy, najtrafniej odmalowanym i naj konsekwentniej w charakterze utrzymanym jest według mnie Rzecki, z którym czytelnik najdłużej przebywa, z którego ust najwięcej ‚szczegółów interesujących się dowiaduje i z którym lepiej się spoufala,
aniżeli z kimkolwiek innym w powieści. Takim, jakim go nam Prus przedstawia, zrobiło go miękkie, serdeczne z natury usposobienie, wychowanie domowe i przygody życia. Ojciec jego był za młodu żołnierzem i wyniósł z owej epoki bałwochwalcze .uwielbienie dla Napoleona, od jego potomków przez resztę życia spodziewając się jakichś przewrotów na świecie, mających złe wyplenić a dobrych nagrodzić. Tę wiarę swoje wpajał w syna od najwcześniejszego dzieciństwa, zaprawiając ,go zawczasu do zawodu wojskowego, musztrując zawzięcie, i w ostatniej jeszcze przedzgonnej chwili zalecając chłopcu wpatrywanie się w gwiazdę Napoleońską. I syn ten wiernym pozostał naukom krótko i stanowczo dawanym przez ojca. Druga szkoła życia, sklepik Mincla, do którego oddać go po śmierci ojca musiano, gdyż nie było środków na kształcenie, nauczyła go cierpliwości, oszczędności, pracowitości i porządku, ale nie wyrugowała z duszy tego, co w mej wiara ojcowska zasiała. Gdy się tylko poczuł na siłach i gdy się sposobność w wojnie węgierskiej zdarzyła, opuścił sklep wraz z towarzyszem swoim, Katzem, który, pomimo swego nazwiska, nie cierpiał szwabów, i poszli bić Austryaków. Katz, natura milcząca, skupiona w sobie, zacięta i stanowcza, nie mógł przenieść klęski porażki, nie chciał wracać do kraju, skończył samobójstwem. Rzecki zaś, miększy i wrażliwszy, zachował w sercu pomimo niepowodzeń nadzieję lepszych czasów, dostał się do kraju i zasiadł znowu w sklepie, jakby dla zadośćuczynienia wymaganiom wpojonym przez owę drugą szkołę życia, jakby dla okazania, że bohaterskie porywy nie przeszkadzają i przeszkadzać nie powinny w spełnianiu obowiązków codziennych, w praktykowaniu cnót powszednich: pracowitości, oszczędności, porządku i cierpliwości.
Autor nie tłumaczy nam dokładniej tej fazy w życiu Rzeckiego, przedstawia ją tylko jako fakt, może istotnie zaobserwowany. Brak ten atoli wyjaśnienia nie czyni bynajmniej figury tej niezrozumiałą.
Rzecki nie jest to umysł wyższy ani co do rozumu, ani co do namiętności; w nim nie mogła wybujać żadna właściwość aż do tego stopnia, iżby nie dozwalała rozwijać się żadnej innej. Gdy młodzieńcza krew
w nim zakipiała, poszedł za napomnieniami i wskazówkami zmarłego ojca, które tern większą posiadały w sercu kochającego syna siłę, że już zza grobu się odzywały. Ale spełniwszy obowiązek i nie ‚widząc
na razie możności zużytkowania pracy swej w tym wojowniczym kierunku, wrócił do sklepu, rozczytywał się w dziejach Napoleoński cli, śledził przebieg spraw politycznych, objaśniając je po swojemu i upatrując wszędzie zapowiedzi zmian, o jakich marzył ojciec. Być może, Rzecki zaprędko zdziadział, zaprędko zaczął się uważać za niezdolnego do nowych bohaterskich porywów, ale jeżeli tę jedne okoliczność chronologiczną pominiemy, to nic zresztą już więcej nie będzie nam bruździło w rozumieniu jego charakteru.
Nie ożenił się, został starym kawalerem, przywykł do życia uregulowanego według zegarka, jako starszy subjekt w sklepie odznaczał się skrupulatnością w pełnieniu swych obowiązków tak wielką, że
spędzenie paru godzin po za sklepem w porze, objętej programem pracy, przejmowało go wstydem i obawą, żeby tego nie zauważono. Całą czułość swego miękkiego, serdecznego usposobienia zwrócił ku ukochanemu Stachowi Wokulskiemu, którego znał w biedzie, a którego potem został przyjacielem i prawą ręką. W nim widział uosobienie mądrości i szlachetności, każdy j ego krok usprawiedliwiał i, bez chodzenia w rozbiór sprawy, zawsze mu przyznawał słuszność, gotów się zań rąbać. Smutki i cierpienia Stacha stają się zawsze udręczeniem Rzecki ego, a powodzenie i tryumf – jego największą radością. Miłość jego dla Stacha niczem zrazić się nie daje, ani brakiem szerszego wylania, ani zagadkowością postępków; jest cierpliwa, pokorna i zawsze ufna; jedno słowo, jedno zrozumienie upodobań nagradza jej wszystkie niepokoje. Gniewa go nieraz miłość Stacha do Izabeli, widzi w niej klęskę i dla przyjaciela i dla interesów sklepowych, czyni czasami delikatne, nieśmiałe uwagi, pragnąłby skierować afekt Wokulskiego ku pięknej i dobrej pani Stawskiej, roi w tym względzie pomysły, które mu się wydają bardzo zręcznemi, ale oczywiście ani na chwilę nie życzyłby sobie postąpić wbrew pragnieniom i dążeniom Stacha. Nie mając bardzo często żadnych wskazówek od swego przyjaciela, co do zamiarów jego i czynów, przypuszcza, zgodnie ze swoją wiarą w rychłe dokonanie zmian stanowczych w świecie, że Wokulski zajmuje się czynnie wyższą polityką. Rozczarowuje się ciągle, gdyż żaden postępek, żadne przedsięwzięcie Stacha w wieku dojrzałym nie miało najmniejszego nawet zabarwienia politycznego.
Rzecki ma naturalnie swoje słabostki i śmieszności. Do bruku miejskiego tak już na starość przywykł, że zdobyć się nie może na wyjazd; raz kupił bilet do Krakowa, wsiadł do wagonu i… po trzecim dzwonku wyskoczył. Zajęcia sklepowe, a mianowicie układanie wystawy w oknie co tydzień stało się dla niego nieodzowną potrzebą życia, tak, że całkiem bezpłatnie, ba, narażając się na podejrzenia ze strony nowonabywcy, zamykał się w sobotę w sklepie, rozkładał towary, bawił się (stary dzieciak!) zabawkami i obmyślał efektowną wystawę. Do inicjatywy szerszej był niezdolny; mógł być tylko dobrym wykonawcą .
Autor patrzy na tę postać z dobroduszną, pobłażliwą ironią, która nie przeszkadza bynajmniej lubić jej i szanować; w obrazie śmierci Rzeckiego wystawił dobitnie i pięknie niemożność przemiany takiego
człowieka na inicjatora jakichś większych przedsięwzięć. Gdy Wokulski sklep sprzedał, gdy się ze spółki zupełnie wycofał i znikł bez wieści, Rzecki oburzony posądzeniem Szlangbauma, że coś z towarów podczas
układania wystawy mógł sobie przywłaszczyć, zamyśla o utworzeniu sklepu konkurencyjnego, o wydarciu hau dlii z rąk partaczy niesumiennych; naraz rozjaśnia mu się w głowie, widzi, że wiara w gwiazdę Napoleońską była mrzonką, że opieranie nadziei na polityce zagranicznej jest niedorzecznością, bo oto pod bokiem wyrastają ludzie zarażający społeczeństwo zgnilizną moralną; zdaje mu się, że nabrał oświadczenia
które mu wystarczy „na całe życie.” Ach! tak, wystarczyło… bo tegoż samego dnia umarł.
Tak żył człowiek o inteligencyi średniej, o sercu dobrem, zacnem, o woli wystarczającej do zrobienia tego, co uważał za pożyteczne i do osiągnięcia możliwe. Pomimo swych rojeń o szerokiej polityce, życia nie zmarnował, bo nie gardził pracą powszednią, drobną, codzienną. Byt to wprawdzie podobny trochę do bytu ślimaka, wystawiającego od czasu do czasu rożki ku słońcu, ale ponieważ wielkie wypadki i wielkie
charaktery nie codzień się zdarzają, dobrze jest gdy w społeczeństwie znajdują się takie pracowite mrówki, jak Rzecki.
Wokulski należy do zupełnie innego rodzaju: to materyał na wielkiego, potężnego działacza. Pomysłowość genialna, wola silna, wytrwałość żelazna, wiedza obszerna i gruntowna mogły go uczynić
jednym z wodzów wiodących społeczeństwa ku jaśniejszej przyszłości. Dlaczego takim nie uczyniły? dlaczego pojawił się on tylko jak meteor, zabłysnął i zniknął. Odpowiedź na to pytanie jest zasadniczą
treścią „Lalki,” stanowi jej jądro.
Wokulski pochodził ze zbiedniała) szlacheckiej rodziny, w młodości służył jako subjekt w handlu win Hopfera, ale gnany żądzą wiedzy, czytał zawzięcie, uczył się po nocach, zdołał się przygotować do egzaminu z najwyższej klasy i wszedł do Szkoły Głównej. Zajmowały go najmocniej odkrycia i wynalazki naukowe, robił doświadczenia chemiczne, budował balony, rozmyślał nad sposobem kierowania niemi. „We wszystkiem brakło mu pomocy i środków. Wyrwany z pośród zajęć naukowych, złożył dowody swego męstwa, a potem znalazł się na dalekim Wschodzie. Umiał sobie i tu pozyskać serca, a własny rozum wzbogacić spostrzeżeniami, któremi dzielił się ze światem uczonym i które mu się w życiu dalszem przydać miały. Wróciwszy do kraju, przez pół roku żył z uzbieranej na Wschodzie gotówki; „kupując za nią dużo książek, ale mało jedzenia.” Wydawszy ją, począł szukać roboty; nie znalazł jej u kupców dlatego, że był uczonym, a u uczonych dlatego, że był eks-subjekteni. Zawiódł się na nauce, myśląc, że ona zapewni chleba kawałek; postanowił więc chwycić się drogi praktycznej, postąpić tak, jak wielu postępowało i postępuje. Schowawszy na dnie duszy wyższe aspiracye i nie marząc o zadowolnienie serca, ożenił się z wdową po kupcu Minclu, pracował gorliwie w handlu, był przykładnym małżonkiem; zawarłszy stosunki z kupcami moskiewskimi, poprawił interesy, potroił obroty i dochody. Po trzech jednak latach pożycia ze zbyt sentymentalną, wymagającą i zazdrosną Minclową, Wokulski „pobladł, pochylił się, zarzucił swoje uczone książki, a wziął się do czytania gazet i każdą chwilę wolną przepędzał na rozmowie o polityce”; jednem słowem, przerabiał się na filistra „w tureckim szlafroku, w haftowanych paciorkami pantoflach i w czapeczce z jedwabnym kutasem.” W piątym roku pożycia, małżonka zmarła, przekazując cały majątek mężowi. „Wokulski wówczas osowiał jeszcze bardziej, ale za to wrócił do książek. Mając kilka tysięcy rubli dochodu, przestał zajmować się handlem, zerwał ze znajomymi, odsunął się od towarzystw, pogrążył się w studyach.
Nie trwało to jednak długo; w pół roku po śmierci żony, namówiony przez Rzeckiego poszedł do teatru, ujrzał tam Izabelę Łęcką, pokochał ja gwałtownie, obudził się z apatyi i zaczął pracować nad zrobieniem wielkiego majątku, aby módz się zbliżyć do swego ideału, z którym jeszcze ani słowa nie zamienił. Podczas wojny tureckiej jedzie do Bułgaryi i w rok niespełna przywozi stamtąd półmiliona.
Wszystko, co tu o Wokulskim powiedziałem, dzieje się po za akcyą powieści, przedstawione zostało w formie epizodu przez Rzeckiego, piszącego pamiętnik. Tak pomyślana figura musi być nazwana dobrą; jest ona oczywiście wyjątkową, ale jej psychologia może być zrozumianą w zupełności. Jednostek utalentowanych lub genialnych nie brakowało nam nigdy i teraz zapewne nie brakuje. Najczęściej rozwinąć się one swobodnie nie mogą, gdyż na każdym swym kroku spotykają olbrzymie przeszkody, albo też nie otrzymują koniecznych pomocy. Społeczeństwo biedne, nie posiadające pomyślnych warunków istnienia, stosunkowo do innych narodów mało ukształcone, nie ma u siebie dostatecznego zasobu materyalnego, ani tez przygotowania umysłowego, by mogło naprzód dopomódz pracy wielkich uczonych, genialnych wynalazców i odkrywców przez stosownie urządzone instytucye, a następnie zużytkować wyniki tej pracy i odpowiednio je wynagrodzić. Z tego punktu widzenia przeciwstawienie warunków rozwoju w kraju i we Francyi zrobione przez Wokulskiego jest słuszne i zrozumiałe. Gdyby przyszedł na świat w Paryżu, to przedewszystkiem „dzięki mnóstwu instytucyi, mógłby więcej nauczyć się w dzieciństwie; później, nawet dostawszy się do kupca, doznałby mniej przykrości, a więcej pomocy w studyach; dalej nie pracowałby nad perpetuum mobile, przekonawszy się, że w tutejszych muzeach istnieje wiele podobnych machin, które nigdy nie funkcyonowały. Gdyby zaś wziął się do kierowania balonami, znalazłby gotowe modele, cale grupy podobnych jak on marzycieli, a nawet pomoc w razie praktyczności pomysłów” (II, 304, 305). Nie znalazłszy tego wszystkiego u siebie, przeciwnie, widząc lekceważenie dla nauki, popadł w obojętność, ożenił się dla kawałka lepszego chleba, i o mało nie został najpospolitszym jego „zjadaczem.” Tak bywa najczęściej. Ale w Wokulskim nagle obudzona w 45-ym roku życia miłość wyrywa go z apatyi i wprawia w ruch jego zdolności. To zdarza się rzadziej, ale nie ma w sobie nic nieprawdopodobnego.
Pozwólmy nawet Wokulskiemu zrobić półmiliona w Bulgaryi — w sposób najuczciwszy. Od czasu jednak, gdy wróciwszy do „Warszawy i zaimponowawszy swoim majątkiem, zaczyna się starać o zbliżenie się do panny Izabeli Łęckiej, t. j. z chwilą rzeczywistego wystąpienia bohatera w akcyi, zaczynają nas opanowywać pewne wątpliwości. Wykupywanie wekslów Tomasza Łęckiego, ojca panny, kupowanie serwisów i kamienic, należących do niego, jest raczej środkiem czynienia sobie nieprzyjaciół, aniżeli przychylnych. W ten sposób postępowali bohaterowie romansów francuskich, gdy chcieli kogoś zgnębić, wywrzeć na kimś zemstę, doprowadzić rzeczy do ostateczności. Człowiek rozumny i bogaty znalazłby daleko łatwiejszy, daleko mniej ryzykowny środek zbliżenia się do ubóstwianego zdała ideału i nie narażałby się na śmieszność, przesiadując w wielką sobotę w konfesyonale, by patrzeć na kwestującą Izabelę; bo to pachnie trochę studenteryą lub dziwactwem; nie krążyłby po Łazienkach nie śmiejąc się zbliżyć do przechadzającej się z ciocią pani swego serca, gdy im osobiście był już znany.
Przejścia w dziejach miłosnych, ustawiczne wahania się pomiędzy nadzieją a zwątpieniem, pomiędzy zaślepieniem w przymiotach ukochanej a trzeźwym sądem, pomiędzy obawą i śmiałością są wyborne same w sobie i oddzielnie rozważane, lecz w zastosowaniu do człowieka energicznego i doświadczonego, jakim wyobrażamy sobie Wokulskiego, wydają się bardzo dziwneml. Byłyby one na miejscu w duszy młodzieńca pełnego jeszcze złudzeń, nie znającego świata i kobiet w szczególności, nie posiadającego tej pewności, jaką bądź-co-bądź dają człowiekowi pieniądze, własną zwłaszcza pracą zdobyte. Niezgrabnym trochę i niezręcznym mógł być Wokulski, bo do łatwości ruchów towarzyskich trzeba nawyknąć od młodu, ale nie mógł być chyba naiwnym w 45-ym roku życia, poznawszy różne okazy kobiet w saloniku swej żony. Wokulski obwinia poezyą romantyczną a w szczególności Mickiewicza o posępne zabarwienie ideału miłości, o wyniesienie go na wyżyny niedościgłe, „Bo któż to — woła on — miłość przedstawiał mi jako świętą tajemnicę? Kto nauczył mnie gardzić codziennemi kobietami, a szukać niepochwytnego ideału?… Miłość jest radością świata, słońcem życia, wesołą melodyą w pustyni, a ty co z niej zrobiłeś?… Żałobny ołtarz, przed którym śpiewają się egzekwie nad zdeptanem sercem ludzkiem!” (II, 353). Takie deklamacye są właściwe w ustach młodzieniaszka-marzycielą, nie znającego różnicy pomiędzy poezyą i życiem, czerpiącego wyobrażenia swoje z książek, a nie ze skarbnicy doświadczenia. U takich ludzi jak Wokulski są one dziwacznym, melodramatycznym wykrzykiem, któremu towarzyszy równie melodramatyczne ciskanie tomu poezyi Mickiewicza, a potem rozczulanie się nad jego losem złamanym przez miłość do arystokratycznej panny. Wogóle taka miłość pełna udręczeń, niepokojów, odpowiada raczej naturom refleksyjnym, w sobie zagłębionym, lubiącym „własną, pieścić się boleścią”, aniżeli charakterom śmiałym, energicznym, zaprawionym do walki w szkole życia praktycznego. Zapewne, i takie charaktery śmiałe niezbyt bywają skłonne do położenia kresu niepewnościom przez jakiś krok stanowczy, ale prędzej się nań decydują, aniżeli natury miękkie, refleksyjne, Hamletowskie. Tymczasem Wokulski przeważnie toczy tylko ze sobą walkę wewnętrzną, a gdy próbuje czynem oderwać się od ubóstwianej istoty, w której sto razy mógł zauważyć płytkość i fałsz, to działa jak odurzony lub jak lunatyk, jedzie do Paryża, by wypijać po karafce koniaku, włóczyć się bez celu po ulicach i wystawach, nie mogąc się ani na chwilę otrząsnąć od
jedynej myśli przytomnej mu zawsze i wszędzie, od myśli o Izabeli. Cokolwiek się pisze (rzadziej mówi) o wszechpotędze miłości, niepodobna przecież, polegając na psychologii i doświadczeniu, zgodzić się na
to, ażeby człowiek z silną wolą nie mógł zapanować nad tą namiętnością, zwłaszcza gdy ona w sferze duchowej tylko ma swe źródło. Jedna tylko okoliczność zdaje się w tej mierze módz sparaliżować wysiłki woli t. j. monomania. Jakkolwiek Prus robi niekiedy cło tej okoliczności aluzye, nie uczynił jej przecież swą tezą. Ojciec Wokulskiego był wprawdzie inonomanem, marzącym o wyprocesowaniu od rodziny wielkiego majątku; sam bohater mówi o sobie, że ma raka w duszy, że został zahipnotyzowany przez Izabelę; ale żadne inne, wyraźniejsze ślady choroby umysłowej nie zostały przez autora uwydatnione, a wracająca od czasu do czasu świadomość położenia, błyski trzeźwego, krytycznego poglądu na Izabelę, świadczą, że jeżeli początki monomanii miłosnej były w Wokulskim, to się nie rozwinęły do tego stopnia, żeby aż całkowicie zdołały zabić w nim wszelkie inne ideały, i pobudki działania. Ostateczne oswobodzenie się Wokulskiego po drastycznej rozmowie Izabeli z kuzynkiem dowodzi, że energia w nim nie zamarła, tylko w skutek tendencyi autora pozostała niewyzyskaną należycie. Prusowi chodziło o to, żeby jego bohater, zapowiadający tak wielkie dla społeczeństwa korzyści, zmarnował się. Dopóki w kształceniu się jego i w poszukiwaniu pracy uwydatniał brak pomocy lub przeszkody ze strony społeczeństwa, trzeba było przyznać mu słuszność, ale gdy dla dopełnienia miary jego niepowodzeń, obrał zawód w miłości i na ten zawód największy nacisk położył, musimy się z nim w poglądzie rozejść. Nietylko nie zawtórzymy Wokulskiemu, gdy narzeka na społeczeństwo, że mu stawiło zapory w zbliżeniu się do Izabeli, nie tylko uznamy za niedorzeczną deklamacyą słów jego, iż gdyby się urodził we Fraucyi, toby takich zapór nie spotkał, ale przeciwnie całkowitą i wyłączną, winę będziemy musieli przypisać jemu samemu, bo społeczeństwo chyba nic team nie winno, że się zaślepił względem panny i że nie potrafił zapanować nad uczuciami. Czem urósł w oczach czytelnika bohater, to sam dobrowolnie zmarnował; i zarówno domniemana śmierć jego w ruinach Zasławskich, jak i zupełne odsunięcie się od spraw społecznych nie może budzić głębszego spółczucia; z wyżyn tragicznych wszedł on dobrowolnie na poziom melodramatycznego kochanka. Mówimy to zaś nie ze stanowiska społecznego, ale po prostu psychologicznego i etycznego.
Jak figurze „Wokulskiego brak konsekwencyi w rozwinięciu, tak Izabeli Łęckiej pewną” mglistość fizyonomii duchowej zarzucić wypadnie. Z początku autor zajął się nią bardzo szczegółowo i w sposób właściwy realistom francuskim starał się określić oddziaływanie otoczenia na umysł bujny, bogato uposażony. Wpływ pojęć arystokratycznych, odsunięcie od wszelkich interesów, a zamknięcie w sferze wygód najwyszukańszych, religijność powierzchowna i formalistyczna, w związku z dyletanckiem uwielbieniem sztuk pięknych, spotkały się z naturą prawą w głębi duszy, mającą porywy szlachetne, delikatną i subtelną, i wytworzyły, jak się zdawało, osobistość niepowszednią; która mogła albo zginąć w walce z niepomyślnemi warunkami (biedą materyalną i t. p.), albo też przejąć się szczerze uczuciami i poglądami wprost przeciwnemi tym, w jakich ją wychowywano. Pierwsze wystąpienia Izabeli wobec zachodów Wokulskiego, oburzenie wywołane myślą, że tenże chce być dobroczyńcą jej rodziny, chęć pozbycia się serwisu, byleby się uwolnić od upokarzającej protekcyi ciotki, próba oswobodzenia się od długów lichwiarskich, ciekawość zbadania, czy możliwy jest wysoki procent, ofiarowany jej ojcu przez Wokulskiego mogły utwierdzić w tern pochlebnem dla bohaterki mniemaniu, mogły wyrobić w czytelniku przekonanie, że panna Izabela’ bardzo była mało obeznana z interesami pieniężnemi, ale, że posiadała dosyć inteligencyi, ażeby się z niemi w krótkim czasie spoufalić. Lecz od chwili, w której, z kaprysu autora, panna Izabela nie może zrozumieć, że 10,000 od 30,000 nie jest 10% ale 33’/,%, czytelnik musi dojść do wniosku, że to gęś, bardzo piękna, estetycznie ukształcona, mogąca mężczyznom zawracać głowy, ale tylko gęś, nie zaś istota, któraby pod względem umysłowym mogła rościć pretensye do jakiejś wyższości. Odtąd też t. j. mniej więcej od drugiego tomu powieści, panna Izabela już ani razu nie okazuje najmniejszego poruszenia duszy, któreby nam przypomniało jej poprzednie, pewna godnością nacechowane zachowanie się, jest ona już tylko dość zręczna kokietka, trzeźwo zastanawiająca się nad swojem położeniem, nad możliwości, wyjścia za maż za bogatego starca, trzymającą na uwięzi Wokulskiego, z którym się zresztą wcale nie żenuje, będąc pewną jego niezmiennej stałości. Nic poznała się dostatecznie na swym wielbicielu, nie wiedzieła, że obok nieśmiałości wobec niej i chorobliwego przywiązania, jest w nim jeszcze energia i niechęć do podzielania łask i pieszczot z innymi; przeciągnęła strunę, prowadząc po angielsku wobec Wokulskiego rozmowę z kuzynkiem bardzo swobodną, i naraziła się na skompromitowanie. A gdy i drugi konkurent, na którego liczyła i wobec którego pozwalała sobie za dużo swobody, opuścił ją także, zamyśliła podobno osiąść w klasztorze… zapewne nie nadługo… W tej metamorfozie jest Izabela wyrazistszą, aniżeli w pierwotnej (I-szego tomu) postaci, ale natomiast nowego rysu do charakterystyki kokietek nie dodaje. Gdyby był autor jaśniej przedstawił pierwszą fazę i gdyby zgodnie z nią rozwinął jej psychologię, otrzymalibyśmy figurę interesującą i dosyć świeżą, chociaż przypominającą trochę „Adę” Kraszewskiego.
Obok tych trzech głównych postaci przesuwa się bogata galerya osób, kreślonych zazwyczaj sylwetkowo drobnemi, ale wyrazistemi rysami. Za najlepszą w powieści uważałbym grupę obrazków, przedstawiających życie średniego mieszczaństwa. Jakże doskonały jest sklep starego Mincla, pociągającego dla zabawy tekturowego kozaka w oknie i ściągającego dla nauki dyscypliną chłopców sklepowych, wraz z jego matką widzącą w dobrej kawie szczyt zadowolnień ludzkich, i jego synami wymyślającemi sobie od Niemców i w ciągłej ze sobą rozterce będącemi, a jednak wzajem sobie dopomagającemu, i młodą Minclową zmysłowo namiętną! Mniej dobry, ale prawdziwy jest obrazek wnętrza sklepu Hopfera, miłości Kasi do Wokulskiego, pożycia tegoż z wdową po młodym Minclu. Odmienny, lecz w swoim rodzaju wyborny jest zarys charakteru subjektów Wokulskiego; milczący i posępny Klein, szarmant galanteryjny Mraczewski, sumienny Lisiecki, ciągle obawiający się przymówek o żydostwo Szlangbaum. Świetnie pomyślanym i doskonale zarysowanym jest doktór Szuman, bystry, przenikliwy, niezmiernie wrażliwy, a więc też łatwo zmieniający poglądy, na przemian uczony i przemysłowiec, nielitościwy szyderca, ale dobry i zacny z gruntu człowiek, wymyślający na spółbraci, lecz kochający ich namiętnie. A cóż to za przepyszny opis licytacyi! Niemal z fotograficzną dokładnością, a jednak z prawdziwym artyzmem odtworzona zabawna strona-ścierania się tu różnorodnych, nieraz wprost przeciwnych sobie interesów! Knajpka wraz z Deklewskim, Szprotem, .a zwłaszcza Węgrowiczem, doskonała!
Mniej prawdziwemi, w karykaturę wpadającemi są sceny, w których Prus przedstawił życie studentów i figle przez nich płatane w kamienicy nabytej przez „Wokulskiego, oraz scena w sądzie, w której ciż studenci, jako nie płacący komornego, pozwani przez nową tego domu właścicielkę, dworują z niej sobie i z całej sprawy. Prus ma niewątpliwie wielki zapas komizmu, a żarty jego i dowcipy do szczerego i hucznego pobudzić mogą śmiechu; dobrzeby jednak było, ażeby w dobieraniu środków wywołania wrażeń komicznych był wybredniejszy. W „Lalce” mianowicie, tak jak w wielu felietonach jego, razi zbyt częste odwoływanie się w porównaniach i określeniach do stosunków płciowych. Może to rzeczywiście podobać się pewnej sferze czytelników, od której nie wyłączam i kobiet, co tern chętniej czytają o takich rzeczach, im mniej o nich pozwalają przy sobie mówić; ale prawdziwie estetycznego efektu bynajmniej to nie sprawia. Przypuścić wolno, że te koncepty samemu autorowi nie są zbyt upodobane i że jest trochę ironii w posługiwaniu się niemi; autor mówi chyba sobie; nudzą was rzeczy poważne, podobają się wam błazeństwa; dobrze, wezmę na siebie tę rolę, tylko pozwólcie się nazwać bydlętami… Mógłby sobie Prus takiej ironii oszczędzić.
Świat arystokratyczny dość dużo zajmuje miejsca w „Lalce;” poznajemy tu kilka postaci nakreślonych sylwetkowo, a zawsze z większą lub mniejszą przymieszką sarkazmu. Najszlachetniejszą osobistością jest tu książę wiecznie ubolewający nad „nieszczęśliwym krajem,” mający najzacniejsze dążenia, popierający wszelką działalność, w której widzi pożytek ogólny, ale sam niezdolny do żadnej inicyatywy i naprawdę nie rozumiejący istotnych potrzeb narodu. Najsympatyczniejszym jest Ochocki, młodzieniec zdolny, pomysłowy, ale dla braku gotówki nie mogący pomysłów swoich uskutecznić, nudzący się w atmosferze salonowej, lekceważący kobiety, kokietujący je na zimno, zawsze gotowy do dyskusyi naukowych, do porzucenia zabawy i życia próżniaczego, gdy mu się sposobność do ulubionych doświadczeń fizykalnych nastręcza. Hrabia udający Anglika, jeden baron wiecznie w długach, drugi astmatyczny, w starości wzdychający do sielanki miłosnej, Maruszewicż, nikczemny rajfur i oszust —jako sylwetki—są figurami dobremi. Autor głębiej w ich dusze nie wchodzi, nie przedstawia nam ich życia na tle szerszeni, uwydatnia tylko ich właściwość jako inutile pondus terroe.
W świecie kobiecym pewnym równoważnikiem księcia jest zacna i rozsądna staruszka prezesowa, wolna zupełnie od przesadów rodowych, wspominająca swoje młodocianą, miłość do stryja Wokulskiego, rozporządzająca swoim majątkiem rozumnie. Jej ulubienicą jest młoda wdówka Wąsowska, śmiała, trochę męskich przyzwyczajeń mająca, w słowach idąca niekiedy zadaleko, kokietująca, mężczyzn otwarcie, przebojem, ale ostatecznie w życiu bez zarzutu. Ewelina, zdradzająca już przed ślubem, jest istotą moralnie zgniłą, którą ze zdziwieniem widzimy w towarzystwie prezesowej.
Wogóle zarys pożycia towarzyskiego na wsi w majątku prezesowej jest prowadzony żywo; zrobiłbym tylko uwagę, że zachowanie się i rozmowy zgromadzonych tu osób bardziej przypadałyby do charakteru średnio-szlacheckiej lub bogatej mieszczańskiej sfery, aniżeli do arystokratycznej.
Pani Stawska, którą Rzecki jako anioła wystawia, nie należy właściwie ani do arystokracyi, ani do mieszczaństwa. Ma ona zapewne wyobrażać dobrą, zacną kobietę, bez kokieteryi, a pełną uroku. Gdyby nie jedna scena, w której Stawska bez ogródki powiada matce, że gdyby tylko zechciał Wokulski, stałaby się jego metresą, możnaby wziąć tę postać za .prawdziwą; pani Stawska, jak ją poprzednio poznaliśmy, alboby się tak nie wyraziła, albo nie byłaby potem tak spokojnie wyszła za Mraczewskiego.
Ogólne wrażenie, jakie pozostawia po sobie „Lalka,” jest mroczne; pesymistyczny pogląd na obecny stan społeczeństwa naszego widnieje w całości, ale nie daje się uczuć zbyt dotkliwie, gdyż promyki humoru rozjaśniają cienie, rzucone przez złe lub słabe jednostki; dopiero w samym końca, gdy Wokulski zniknął, a Rzecki umarł, występuje on w całej sile, bo na arenie pozostają… Maruszewicz i Szlangbaum, i mają kraj reprezentować.
W kompozycyi „Lalka” jest chyba najsłabsza. Me mam tu na myśli luźnego łączenia scen, gdyż wynikać to może z metody powieściopisarskiej: lecz przerywanie biegu akcyi obszernemi wyjątkami z dziennika, czy raczej pamiętnika Rzeckiego i sposób pisania w pamiętniku tym panujący. Wyjątki te są i tak ułożone, że mogą być w znacznej części z jednego miejsca usunięte, a w drugie wstawione: nie wiadomo dlaczego w jednym z urywków opowiedziana jest młodość Rzeckiego, a dopiero po znacznej przerwie jego wyprawa do Węgier; podobnie jak nie wiadomo, dlaczego wiadomości o początkowych losach Wokulskiego pojawiają się dopiero w tomie drugim. Styl w pamiętniku tyra bardzo rzadko właściwy jest zwykłemu sposobowi wyrażania się Rzeckiego, w większej części ten ekswojak i subjekt tak pisać nie mógł, chyba potrafiłby tylko skopiować rękopism Prusa: tyle w nim świeżości, dowcipu i ironii z samego siebie. Mimo te braki, gdy się pomyśli o mnóstwie trafnych uwag, o znacznej liczbie doskonałych sylwetek, wybornych scen, tryskających życiem; gdy się rozważy figurę Rzeckiego; przyznać się będzie musiało „Lalce” jedno z pierwszych miejsc w naszej beletrystyce spółczesnej.
Piotr Chmielowski.